Kategorie

Instagram

Najczęściej otwierane

To samochód będący aktem czystej odwagi. Nikt bowiem nie zdecydował się na seryjne zastosowanie tego rodzaju drzwi. Podobnie zresztą jak lakieru. Mercedes-Benz SLS 63 AMG w całości został zbudowany z aluminium, a potężna moc 571 kucy mechanicznych jest przenoszona wyłącznie na tylną oś. To zatem produkt dedykowany dla odważnych, rozważnych i nieprzyzwoicie bogatych. Czy oby na pewno? Postanowiłam sprawdzić.

Zanim jednak przejdę do sedna sprawy, w kilku żołnierskich  poruszę wątek historyczny. Wszystko zaczęło się bowiem w latach 50-tych. Na motoryzacyjną estradę wkroczył Mercedes-Benz 300 SL, do którego szybko przylgnął przydomek „Gullwing” oznaczający po angielsku „skrzydło mewy”. Owszem, ten niecodzienny rodzaj drzwi przyczynił się do sporego rozgłosu, chociaż ich obecność nie była podyktowana jedynie potrzebą zrobienia show a czystą koniecznością. Mimo, że samochód stanowił raj dla oka, z taśmy w przeciągu 3 lat zjechało jedynie 3258 egzemplarzy. Kurtyna.

Jak to się zaczęło?

Odbywamy podróż w czasie, aby trafić do 2010 roku. To wtedy na świat przychodzi Mercedes-Benz SLS 63 AMG. Dreszczyk emocji ponownie wzbudzają te niecodzienne skrzydła, chociaż śmietankę spijają osiągi samochodu. Ich źródłem jest wszechmogący, benzynowy silnik o pojemności 6.2 litra. Na uwagę zasługuje fakt, że motory do wszystkich egzemplarzy SLS AMG były  składane ręcznie tylko i wyłącznie przez jednego pracownika w fabryce AMG. Wolnossące V8 generuje moc 571 koni mechanicznych. Czymże są jednak konie bez maksymalnego momentu obrotowego? Ten, w przypadku Mercedes-Benz SLS 63 AMG, liczy zawrotne 650 Nm. A na deser kluczowa informacja: całość napędza jedynie tylną oś. To zatem prawdziwy diabeł tasmański, który zatańczy równie zwinnie, co Maserak. Ale pod warunkiem, że kierowca potrafi coś znacznie więcej, niż podstawowe kroki czaczy.

To nie są żarty

Całość została sprzężona z automatyczną, 7-stopniową skrzynią, w której poszczególne biegi ruszają do ataku z szybkością sokoła wędrownego. Zwłaszcza w trybie S+ dedykowanym dla kierowców będących z dużą mocą za pan brat. Ja  na S+ nawet nie śmiałam spojrzeć, o włączeniu go nie wspominając. Bo już w komfortowym trybie jazdy nieco mocniejsze oparcie stopy o pedał gazu skutkowało utratą przyczepności. I bajecznym barytonem wydobywającym się z układu wydechowego. Tak, znaczek AMG zobowiązuje i producent w tym przypadku mnie nie rozczarował. Radio to zbędny balast. W końcu kto chciałby słuchać jakiejkolwiek muzy kiedy za plecami rozgrywa się prawdziwa symfonia, przerywania gardłowym bulgotem.

To, o czym z pewnością warto wspomnieć, to lakier w którym wystąpił testowany egzemplarz. Na zdjęciach każdy z was zobaczy srebrny. Technika wciąż nie zabrnęła tak daleko, aby móc wiernie odwzorować to, co widzi ludzkie oko. Bo ja, stojąc obok tego samochodu, widzę lakier ALUBIM, którego obecność została poprzedzona dopłatą w wysokości 80 tysięcy złotych. Technika jego nakładania jest trudna, żmudna i czasochłonna.  Ale efekt tłumaczy tę wręcz nieprzyzwoitą sumkę. To trzeba zobaczyć, chociaż większość z Was może mieć z tym trudności. Samochód był bowiem produkowany jedynie do 2014 roku co zaowocowało ukazaniem się około 15 000 egzemplarzy. Z tego połowa zapewne jest już rozbita i dogorywa gdzieś na skupie aluminium. Tak, aluminium. Bo cała konstrukcja, zarówno nadwozie jak również i podwozie, została wykonana właśnie z tego surowca. Dzięki temu samochód jest dosyć lekki  (1620 -1735 kg) a drzwi są tego najlepszym przykładem: ich masa to jedyne 18 kg.

Ładunki wybuchowe na pokładzie

Druga strona medalu jest taka, że są również dość niewygodne. Przy moim wzroście wynoszącym 168 cm (na masę ciała nie liczcie) po zajęciu miejsca za kierownicą ich zamknięcie przysparza drobnych problemów. Za to ich otwarcie, w razie wypadku, wręcz przeciwnie. A to dlatego, że Mercedes-Benz SLS 63 AMG posiada mini detonatory które są odpowiedzialne za „wysadzenie” drzwi w momencie, kiedy samochód zaliczy dachowanie. Inaczej pasażer nie będzie w stanie ich otworzyć i samodzielnie wydostać się z kabiny, notabene ciasnej i wzorowanej na kokpit myśliwca. Ile trzeba było zapłacić za te wszystkie niedogodności? Ceny oscylowały w granicach 1 miliona złotych, a lepiej doposażone egzemplarze potrafiły go przekroczyć.

Dziś Mercedes-Benz SLS 63 AMG nie tylko nadal trzyma klasę, ale również i wartość. Testowana sztuka, mimo swojego wieku (8 lat) jest warta 700 000 złotych a na swoje koła nawinęła skromne 18 000 km. Prawdziwa dama z łasiczką w świecie samochodów.

Tekst i zdjęcia: Anna Nazarowicz

    Leave Your Comment

    Your email address will not be published.*