Kategorie

Instagram

Najczęściej otwierane

Jest jak George Clooney, dla którego czas zatrzymał się w miejscu. Lata biegną, a uroda zdaje się drwić z procesu starzenia. W dniu ślubu aktora na Ziemi dało się słyszeć miliony pękających serc. Na szczęście drogie Panie jest jeszcze drugi George Clooney: wolny i do wzięcia. Mercedes  G55 AMG – czy warto dać się uwieść?

Jego narodziny miały miejsce w 1979 roku. To miał być prawdziwy żołnierz na czterech kołach. Niezniszczalna konstrukcja szybko zyskała grono wielbicieli, a toporny osiłek zaczął być wcielany do szeregów armii w różnych zakątkach świata. Minęły długie lata zanim producent zdecydował się pójść o krok dalej. Krok, który bezsprzecznie był siedmiomilowym. Niemiecki komandos, Mercedes G55 AMG, ubrany w gustowny garnitur trafił do sprzedaży dla wybrednych i zamożnych. Od tej pory „samochód marzeń” nabrał dla ludzkości zupełnie nowych kształtów.

A to właśnie kształty tworzą historię tego samochodu. Trzydzieści pięć lat minęło jak jeden dzień, a Mercedes G 55 AMG nadal wygląda jak w dniu swoich narodzin. Wprawdzie producent obdarował go światłami w technologii LED, nie pożałował też chromu na atrapie chłodnicy, ale nadwozie nadal w całości składa się z kątów prostych, opierając się jakimkolwiek trendom ostatnich dziesięcioleci. Aby dosiąść tego pokaźnego tura, do kabiny pasażerskiej trzeba odbyć prawdziwą wspinaczkę. Uchylam drzwiczki tak małe, jak w domku dla lalek. Dopiero za trzecim razem udało mi się trzasnąć wystarczająco mocno, aby je zamknąć.

Wprawdzie Mercedes G55 AMG to twardziel najprawdziwszy z prawdziwych ale testowany egzemplarz to już istny mocarz. Jak każdy Mercedes który został oznaczony magicznym znaczkiem AMG. Miłośnikom motoryzacji tego skrótu nie trzeba rozwijać. To firma która bierze pod swoje skrzydła samochody niemieckiego producenta i robi z nich prawdziwych mężczyzn. Zatem każdy Mercedes w wersji AMG to już produkt dla tych najbardziej wymagających klientów.

Mercedes-Benz G500 – pod maską wiadomo co…

Pod maską producent umieścił potężny, paliwożerny i ryczący w niebogłosy benzynowy silnik V8 o pojemności pięciu litrów. W dobie, kiedy świat motoryzacji jest na krótkiej smyczy ekologów, taka jednostka napędowa to prawdziwy dinozaur. Trudno tu mówić o stadzie koni mechanicznych, bo 507 KM to już całe ranczo. Po uruchomieniu tego serducha i naciśnięciu pedału gazu potężny ryk daje się słyszeć w promieniu 40 km a Mercedes G55 AMG tylko czeka na popuszczenie lejcy. Konie mają jednak pracę nie lekką, bo Gelenda to zawodnik wagi ciężkiej – masa samochodu wynosi 2455 kilogramów. O ile jednak wprawienie tego czołgu w ruch nie jest zbytnim wyzwaniem przy takiej ilości mocy, o tyle jego zatrzymanie w miejscu wymaga całego popołudnia. Poruszając się po zatłoczonych ulicach miast warto o tym pamiętać.

Trudny w obyciu

A skoro już o mieście mowa – zdecydowanie nie jest to środowisko naturalne Mercedesa G55 AMG. Mimo że samochód słabej jakości dróg oraz krawężników się nie lęka, to już parkowanie, skręcanie oraz zawracanie tym tankowcem urasta do rangi prawdziwej sztuki. Poza miastem jest jeszcze gorzej – przednia szyba postawiona na baczność generuje wręcz rekordowo wysokie opory powietrza. W efekcie tego jazda przypomina poruszanie się pionową ścianą – na liczniku mamy 90 km/h, ale odczuwamy jedynie 30. Do tego wewnątrz robi się równie głośno, co na Paradzie Miłości w Berlinie.

Zalety? A i owszem

Plusem jest widoczność – wręcz podręcznikowa. Szyby są duże, a maska idealnie płaska, zatem nic nie umknie uwadze kierowcy. Jednak kiedy z horyzontu znika droga utwardzona, G-klasa powraca do swoich korzeni. Stały napęd na obie osie, reduktor, a całość oparta na ramie drabinkowej. Tak, to prawdziwy Rambo, a nie żaden szeregowiec ukryty pod udanym kamuflażem. Kiedy błoto zaczyna gęstnieć pod oponami, a teren nas połykać, do dyspozycji kierowcy pozostają trzy, cenne przyciski, służące do zablokowania nie tylko centralnego mechanizmu różnicowego, ale również przedniego i tylnego mostu. A wtedy, jak to śpiewał Notorius B.I.G: „Sky is the limit”. Wygląda jak kiosk ruchu. Apetyt na paliwo ma tak ogromny, że strach oddalać się od dystrybutora. Nie lubi skręcać zatem w centrum handlowym jest prawdziwym słoniem w składzie porcelany. A i tak kochają go wszyscy. I to jest właśnie motoryzacyjny cud.

 

    Leave Your Comment

    Your email address will not be published.*