Kategorie

Instagram

Najczęściej otwierane

Anna Nazarowicz

Podobno odwaga to panowanie nad strachem, a nie jego brak. A zasiadając za kierownicą takiego samochodu, odwagi trzeba mieć w bród. Miotacz ognia z napędem na tylną oś, który jest niewiele cięższy ode mnie –  tak McLaren 570s wygląda na papierze. Bo po 3 magicznych dniach, spędzonych w jego towarzystwie, tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że ten samochód to coś zdecydowanie więcej. Oto mój test McLaren 570s.

W czerwcu 2019 roku Warszawa na chwilę rozbłysła nieco mocniejszym blaskiem. To za sprawą oficjalnego otwarcia salonu McLaren Warszawa – pierwszego w naszym kraju, który stanowi drugi salon tej marki w Europie Centralnej i Wschodniej. Trzeba zatem przyznać, że w grupa Auto Fus nie spoczywa na laurach. Jako jeden z zaproszonych gości karmiłam swoje oczy widokiem nieprzyzwoicie pięknych maszyn nie zdając sobie sprawy, że już niebawem przyjdzie mi spędzić 3 dni za sterami jednego z tych urwisów.

Tym urwisem okazał się McLaren 570s – najmniejszy w stadzie. Kto chociaż liznął tematu Formuły 1 ten wie, że McLaren jest jednym z najbardziej utytułowanych konstruktorów. Co więcej, jego zespół należy do „Wielkiej Trójki” w świecie Formuły 1. Samochody sygnowane znaczkiem McLaren to zatem najwyższa technologia, którą kierowca może cieszyć się na co dzień. Tyle w teorii. Zapraszam na test McLaren 570s.

Anna Nazarowicz

W praktyce zobaczyłam zjawiskowo piękne, aczkolwiek za nisko zawieszone auto, za dużą felgę i zbyt wiele przeszkód czyhających na mieście (muldy, dziury i studzienki) abym ochoczo wskoczyła za stery. Na szczęście auto jest wyposażone w adaptacyjne zawieszenie. Dzięki niemu nie straszna jest „maczkowi” szara codzienność na drodze. Możliwość podniesienia nadwozia bez stresu pozwala pokonywać muldy oraz wjeżdżać i wyjeżdżać z garażu podziemnego. Z odwiedzin galerii handlowych nie trzeba zatem rezygnować.

Karbonowy monokok – tu tkwi cały sekret

A skoro już o centymetrach mowa, to warto zaznaczyć, że McLaren 570s to 453 cm długości oraz 209 cm szerokości. Wysokość? Bardzo skromna – 120 cm. Wsiadanie do wnętrza tego samochodu  wymaga zatem odrobiny sprawności. Nie jest to jednak taki aerobik, jak w przypadku BMW i8 do którego wsiada się niczym do pralki. Jak to możliwe? Ano dzięki zupełnie innej konstrukcji, która w przypadku samochodów McLaren opiera się na karbonowym monokoku. To właśnie on odpowiada również za niebywale skromną masę. McLaren 570s to bowiem, w zależności od wersji wyposażenia, 1313 kg „na sucho”. Biorąc pod uwagę, że jego moc to 570 KM oraz 600 Nm maksymalnego momentu obrotowego (na tylną oś), otrzymujemy prawdziwe zło wcielone, które w całości jest zbudowane z włókna węglowego i aluminium. Samochód rozpędza się do pierwszej setki w 3,2 sekundy. Prędkość maksymalna to 328 km/h (na papierze, bo w rzeczywistości wyciąga nieco więcej).

Kabina pasażerska to wątek, po którym jedynie się prześliznę. Kluczowe są tutaj wrażenia z jazdy dlatego kabina jest niepozorna i skromna. Fotele są przewygodne, a ilość funkcji została ograniczona absolutnie do minimum. Tyle w temacie. Kanapy z tyłu zupełnie brak więc torebkę można wrzucić jedynie na półkę, która znajduje się za zagłówkiem. Za plecami musiało się bowiem znaleźć miejsce na coś o wiele bardziej cennego: silnik. A konkretnie na podwójnie turbodoładowany, benzynowy V8 o pojemności 3,8 litra.  Uciecha nie tylko dla serca, ale również i dla oka ponieważ producent zadbał o zabudowę, która wszystkim ciekawskim przechodniom pozostawia silnik na widoku.

Wrażenia z jazdy – 3 cechy, których się nie zapomina

Tak jak wspominałam; test McLaren 570s trwał przez 3, absolutnie magiczne dni. Jasne, że to mało, ale też wystarczająco dużo, aby wyciągnąć kilka, bardzo cennych wniosków. Po pierwsze: fenomen tego auta tkwi w jego prowadzeniu. Ku mojemu zaskoczeniu nie jest to samochód, który chce cię zabić. Owszem, to bardzo poważna broń, która kozakom bez wyobraźni na pierwszym zakręcie da solidnie popalić. Ale jeżeli masz w głowie olej a nie piasek to wiedz, że nie musisz się go obawiać. Bo nawet nieco mocniejsze ruszanie ze świateł nie powoduje, że tracisz nad nim kontrolę lądując na przeciwległym pasie. Jednym słowem pitbull, ale naprawdę solidnie poukładany. Powarczeć jednak trochę musi i tu absolutnie nikt nie powinien być rozczarowany. Praca układu wydechowego to bowiem prawdziwa symfonia dla uszu a każdorazowe, mocniejsze naciśnięcie gazu sprawia, że wydech ryczy jak wkurzony grizzly.

blog o supersamochodach

Po drugie: roztacza wokół siebie więcej magii, niż światowej sławy David Copperfield. Zaparkowany u rodziców na podjeździe przyciągał sąsiadów równie mocno, co noworoczne wyprzedaże. Do tego drzwi otwierające się do góry potrafią zrobić większe show, niż Serena Williams na korcie. Nic zatem dziwnego, że gdziekolwiek się nie pokazałam, byłam zaczepiana, nagrywana oraz fotografowana. Trzeba się do tego przyzwyczaić, ale też można to polubić. Zwłaszcza że ilość wiadomości oraz telefonów od znajomych była ta duża, jakbym co najmniej odebrała Nobla.

Po trzecie: to naprawdę komfortowy samochód w codziennym użytkowaniu. Odbierając kluczyki sądziłam, że wytelepie mnie jak na wozie drabiniastym, a tymczasem oddałam go szczęśliwa i wypoczęta. Nie, bagażnik znajdujący się z przodu pod maską nie pozwoli przewieźć pralki (144 litry pojemności) ale zakupy na niedzielny obiad już owszem. A tyle już na co dzień wystarczy. Podczas użytkowania na mieście nie udało mi się oczywiście wykorzystać drzemiącego w nim potencjału, ale jedno wiem na pewno: zadowoli nawet tych najbardziej rozkapryszonych oraz wytrawnych kierowców. Bo o tym, że w rękach płci pięknej sprawdzi się wyśmienicie,  miałam okazję się przekonać.

    Leave Your Comment

    Your email address will not be published.*