Kategorie

Instagram

Najczęściej otwierane

Jest jak broń palna – na jej zakup powinno się mieć pozwolenie. Kierowców bez wyobraźni Toyota GT86 solidnie wystraszy, za to tych bardziej doświadczonych rozkocha w sobie do granic możliwości. Co czyni ten samochód tak pociągającym i dlaczego przed jego zakupem warto potrenować jogę?

Utarło się, że „dzieci i ryby głosu nie mają”. Spora liczba argumentów przemawia jednak za tym, aby z dziećmi rozmawiać jak najwięcej. Za to  księgowym, zwłaszcza tym ze świata motoryzacji, powinno się odcinać język już w dniu przyjęcia do pracy. Jak tylko zabierają głos, tragedia gotowa. Toyota jest jedną z firm, która popełniła ten błąd – wpuściła księgowych na zebranie inżynierów. Efekt? Z taśm produkcyjnych zniknęły dwa historyczne samochody tej firmy: Supra i Celica. Ale podobno nie można żyć bez serca… Toyota próbowała udowodnić, że jest inaczej. Przez kilka lat w ofercie producenta nie było ani śladu po sportowej tradycji. Sentyment jednak wziął górę nad rozsądkiem. W 2012 roku marka rozkwitła na nowo: na rynku pojawiła się Toyota GT 86.

Toyota GT86 już samym wyglądem uwodzi niczym Robert Redford w filmie „Niemoralna propozycja”. Patrząc na ten samochód, można usłyszeć jak krzyczy „weź mnie”. A ponieważ krzyczy tak mocno, że nie mamy serca dłużej tego słuchać, postanawiamy ulżyć Toyocie w tym błaganiu, i wsiadamy do środka. Drzwi wielkości skrzydła od Boeinga 747 wbrew pozorom tej czynności nie ułatwiają. Odniosłyśmy wrażenie, jakbyśmy wsiadały do pralki; jest nisko, ciasno i… dość ekstremalnie. Ale jeżeli ktoś opanował do perfekcji zakładanie prawej nogi za lewe ucho, ten z pewnością podobnych problemów mieć nie będzie.

Podróż za jeden uśmiech

Po krótkim połączeniu jogi z pilatesem udało mi się zająć miejsce za kierownicą. Na szczęście fotele można regulować w dwóch płaszczyznach, w tym na wysokość. Duże i głębokie mocno otulają ciało – podczas jazdy szybko się okaże w jakim celu. Wprawdzie z tyłu znajdują się dwa dodatkowe miejsca, ale zarezerwowane raczej dla damskiej torebki niż dodatkowych pasażerów. Dobitnie utwierdziły nas w tym bardzo niskie oparcia oraz brak zagłówków. Wnętrze GT86 nie rozpieszcza zbędnymi luksusami. Jest tu tylko to, czego kierowca najbardziej potrzebuje podczas jazdy: kierownica, drążek zmiany biegów i hamulec ręczny. Centralny panel środkowy pozostawia nam do dyspozycji trzy pokrętła, pięć przełączników i to by było na tyle. Ognisty temperament samochodu podkreślają jedynie czerwone przeszycia, czerwony kolor tapicerki oraz wielki, czerwony guzik. Naciskamy w drżeniu.

Obroty w roli głównej

To nie jest dźwięk ale prawdziwa symfonia  – do życia obudził się drzemiący pod maską czterocylindrowy silnik bokser z bezpośrednim wtryskiem paliwa o pojemności 2.0 litra oraz mocy 200 KM. Tak, to serce zapożyczone od marki, przed którą sporto motorowy nie ma tajemnic – Subaru. Czy to złe posunięcie ze strony Toyoty? Absolutnie nie, bo silnik brzmi wręcz bajecznie. Zanim jednak damy się ponieść emocjom warto pamiętać, że silnik przenosi całą moc na tylną oś. Co to oznacza? Ten rodzaj napędu jest jak pittbull – może dostarczyć sporo radości, ale w niewłaściwych rękach problemy wezmą górę. Mając to na uwadze ruszam na spotkanie z prawdziwym uczuciem.

Dźwignia zmiany biegów ma tak krótkie przełożenia, że praktycznie wcale się nie rusza. Jest jednak równie precyzyjna, co chirurg podczas operacji oka. Być może dlatego testowany egzemplarz wystąpił w jednym z odcinków serialu „Lekarze”. Do dyspozycji mam 6-biegową, manualną skrzynię biegów, ale zapewniam, że cztery w zupełności by wystarczyły.

Jazda – los na loterii

Im mocniej dodaję gazu, tym dźwięk dla uszu staje się piękniejszy. A trzeba przyznać, że zabawy czeka sporo, ponieważ czerwone pole na obrotomierzu zaczyna się dopiero w okolicach 7,5 tysiąca obrotów na minutę. Nie bez znaczenia zajmuje on również centralne miejsce skutecznie odwracając uwagę od prędkościomierza. Bo to właśnie obroty jednostki napędowej, a nie prędkość w km/h liczą się tu najbardziej.

Toyota GT86 jest dość lekka (1240 kg), ale na długiej prostej można odczuć niedosyt pełnej mocy 200 KM, a i wynik 7,6 sekund do setki (dane producenta) nie jest prędkością światła. Za to na zakrętach i wszelkiego rodzaju łukach GT86 nie ma sobie równych. To w dużej mierze zasługa blokady mechanizmu różnicowego LSD. Jazda tym samochodem przypomina wygrany los na loterii – czysta euforia. Przy dodaniu gazu silnik przyjemnie warczy, a każdorazowy nagły ruch kierownicą skutkuje zerwaną przyczepnością i zarzucaniem zgrabnym tyłem.

To, co może wystraszyć początkującego kierowcę to fakt, że podczas opadów deszczu, kiedy nawierzchnia robi się śliska i zdradliwa, ta mała bestia próbuje wymknąć się naszej kontroli nawet przy zapiętym kagańcu w postaci ESP. Strach pomyśleć co się dzieje, kiedy zdejmiemy kaganiec i odepniemy smycz. Strach. Ale przecież wszyscy lubimy się trochę bać. Dlatego też przy lewarku zmiany biegów znajdują się dwa magiczne przyciski: OFF (wyłącza ESP) oraz VSC Sport (przełącza system w tryb sportowy).  Dlaczego kategorycznie nie powinno się ich naciskać? Dlatego, że już nigdy nie zechcecie wysiadać z tego samochodu, a zamiast zakupu nowych butów wybierzecie napełnienie kolejnego, 42 – litrowego zbiornika paliwa. Czyż to nie przerażające?

Dlaczego nie warto kupować tego samochodu?

Toyota GT86 ma wygląd rasowego kocura, co za każdym razem zwróci uwagę całego otoczenia. Radość z jazdy jest tak duża, że grozi nieuleczalnym uzależnieniem. Podczas jazdy w mieście zadowoli się zużyciem paliwa na poziomie 9,4 litra na setkę zatem zawsze zabraknie argumentu, aby choć na jeden dzień zostawić Toyotę pod domem. Od strony pasażera notorycznie będzie się ustawiać kolejka chętnych na przejażdżkę. Dodatkowo, po usłyszeniu silnika długo nikt z nich nie zechce wysiąść nam z samochodu. Można próbować spławiania zbyt słabym brzmieniem audio, ale nasz test wykazał, że to raczej nie poskutkuje. Same problemy z tym samochodem, kto by go chciał? Pewnie każdy, zwłaszcza, że jego ceny startują od 129 900 złotych z manualną skrzynią biegów (czy ktoś naprawdę wybrałby tu automat?)

Foto: Radosław Pasterski
 

    Leave Your Comment

    Your email address will not be published.*